Od dawna chciałem napisać coś o Becku (swoja drogą, tak naprawdę nazywa się Beck David Campbell). Nie chce cytować tu Wikipedii, ale warto napisać dla wprowadzenia chociaż kilka faktów: urodził się 8 lipca 1970 w Los Angeles. Pochodzi z mocno artystycznej rodziny. Jego matka dorastała w otoczeniu bohemy skupionej wokół Andy Warhola w latach 60-tych, a w latach 90-tych była mocno związana ze sceną punkową z L.A. i zespołami typu Black Flag. Ojciec Becka działał w branży muzycznej jako kompozytor. Beck w okolicy pierwszej klasy liceum został wyrzucony ze szkoły i ruszył do Nowego Jorku gdzie wkręcił się w środowisko związane z ruchem anti-folk. Potem skończyły mu się środki i wrócił do L.A. gdzie zaczął grać po klubach i z dnia na dzień stawać się bardziej rozpoznawalnym, aż do czasu nagrania singla Loser, kiedy to nastąpił przełom. Potem było już tylko lepiej: zdobył tytuł płyty roku w czasopismach takich jak Rolling Stone, Spin czy Village Voice. Wygrał też dwie statuetki Grammy w kategorii: Best Alternative Music Performance oraz Best Rock Male Vocal Performance za „Where It’s At. Współpracował z takimi artystami jak Bjork, Jack White, Beastie Boys, Charlotte Gainsbourg, Sonic Youth, Philip Glass,Bat For Lashes, Chemical Brothers i wielu, wielu innymi. Cenię go i uwielbiam do dzisiaj, ale tak naprawdę największą sympatią jeśli nie powiedzieć obsesją otoczyłem jego działalność z lat 90-tych. Nie wiem ile osób z Was zna inne jego kawałki oprócz Losera i ewentualnie najnowszego Up all night, ale postaram się Was przekonać, że warto zapoznać się z jego twórczością głębiej. Dla wprowadzenia w klimat proponuję odpalić playlistę, którą dla Was przygotowałem na Spotify i słuchać jej sobie w trakcie czytania. Tak naprawdę są dwie do wyboru:
Playlista BECK no labels please, która mniej więcej ilustruje jego twórczość (tą bardziej nieokiełznaną, nie dającą się zaszufladkować, pełną dziwnych sampli, beatów, ale jednak melodyjną i rytmiczną ze świetnymi liniami basu i świetnymi tekstami).
Jako nastolatek zawsze myślałem, że należę do elitarnego grona słuchającego Becka. Słuchającego go naprawdę, bo wszyscy znali Losera i teledysk (był on nawet nazwany hymnem dekady), ale nikt nie wiedział nic więcej o jego innych kawałkach, teledyskach itd. (oczywiście oprócz moich cudownych przyjaciół). To tak jak z Nirvaną. Wszyscy znali Smells like teen spirit, ale jeśli nie znał innych kawałków to znaczyło, że się nie znał na muzyce i był pozerem. Beck to było wtedy coś naprawdę niszowego.
Druga playlista BECK blues folk chapter jest poskładana z kawałków tych bardziej bluesowo folkowych, analogowo-brudno brzmiących, więc nie ilustruje tego szaleństwa, które tu opisuję, a pokazuje bardziej jak wielopłaszczyznowym i utalentowanym artystą jest Beck i jak świetnie odnajduje się w takiej stylistyce. Uwielbiam wszystkie te kawałki!
Becka (chyba jak większość) odkryłem właśnie przez wspomniany już wyżej teledysk Loser, który był puszczany na okrągło w MTV (która w latach 90) była u nas tylko na kablówce, która, na moje szczęscie była w domu moich kuzynek. Pierwszy raz jak zobaczyłem to video to doznałem jakiegoś dziwnego odczucia. Nie widziałem jeszcze nic takiego, siedziałem osłupiały i podekscytowany. Obrazy poskładane z jakiś scen typu śmierć czyszcząca szybę auta z krwi,
czy ćwiczące na cmentarzu dziewczyny w brudnych szortach…
Do tego koleś z dłuższymi, nieco tłustymi włosami, grający na starej gitarze, ubrany lekko menelowato, kraciasta koszula, podpalający gitarę lub dmuchający dmuchawą do liści na scenie, śpiewający „I’m a loser baby, so why don’t you kill me?” No to było jak olśnienie! Objawienie! Strasznie mi się spodobał. Nie mogłem się napatrzeć na to wideo i na niego.
Zacząłem więc śledzić MTV i bywać częściej u kuzynek, do tego doszedł też „pamiętny” wyjazd na zimowisko z klasą, gdzie w ośrodku była kablówka i MTV i oglądaliśmy je na okrągło żeby wyśledzić teledyski i nowe rzeczy (o tym jeszcze kiedyś napiszę). Prypominam tylko, że wtedy nie było internetu (to tak dla ścisłości). Kupowałem kasety vhs i prosiłem wujka, żeby nagrywał mi bloki np. 3 h muzyki. Potem to przeglądałem, i zapisywałem jakie zespoły są spoko i szukałem kaset (bo wtedy tego nosnika używałem – cd nie były dostępne jeszcze). Trafiłem wtedy na teledysk kolejny – Beercan. To mnie już całkowicie powaliło…coś co przebiło chyba nawet Losera. Odpowiedzialny za to eksperymentalne wideo był kumpel Becka Steve Hanft (można znaleźć wywiad z nim w sieci gdzie zdradza kulisy robienia tego teledysku) Zaprosili paru bezdomnych do domu, który mogli zdemolować i wyjadać wszystko co się tam znajdowało. Do dzisiaj jednym z moich ulubionych fragmentów jest rozwalenie lampy na wstępie, a może bardziej Buzz Osborne z Melvins jeżdżący na wózku widłowym? Ciężko powiedzieć. Całe video jest dla mnie genialne!!
Mniej więcej w tym samym czasie trafiła w moje ręcę kaseta Mellow Gold, która była pop artowym połączeniem bluesa, eksperymentalnego rocka, hip hopowych podkładów, rapowania, śpiewania i sam nie wiem czego jeszcze. Była tak dziwna i niespotykana, że się w niej zakochałem. Próbowałem z kumplami rozszyfrowywać nawet te dadaistyczne teksty w stylu:
In the time of chimpanzees I was a monkey
Butane in my veins so I’m out to cut the junkie
With the plastic eyeballs, spray paint the vegetables
Dog food stalls with the beefcake pantyhose
Coś pięknego. Były i śmieszne i dziwaczne i pozostawiały duże pole do interpretacji i były czymś czego jeszcze nie spotkałem. Płyta Mellow Gold była nagrana w 1994 dla dużej wytwórni Geffen. W tym roku Beck nagrał też dla dwóch różnych i niezależnych wytwórni 2 płyty: Stereopathetic Soulmanure, One foot in the grave, które przeszły w zasadzie bez echa, a ja dopiero odkryłem je po latach. Tak zresztą jak np. całkiem pierwszą płytę Golden Feelings czy przewspaniałą EP-kę Loser z bonusowymi utworami Corvette Bummer czy Fume (!) polecam dla zainteresowanych zgłębieniem tematu. Niektórzy szufladkowali pierwsze płyty do gatunku anti-folk czyli takiego folku, ale ironicznego, łamiącego zasady, ze trzeba śpiewać o poważnych sprawach, zaangażowanych politycznie.
Beck miał w sobie coś jeszcze co lubiłem, czyli ten niepozorny look, antygwiazdora, antybohatera. Był „loserem” który był pokazywany w najlepszych czasach antenowych na MTV. Mieszkał w przyczepie z jedną gitarą i udzielał wywiadów dla wielkich czasopism muzycznych czy dla TV. Był kolesiem, który wyglądał jak ktoś z Twoich kumpli i to w nim urzekało.
Potem przyszedł czas na płytę Odelay! To było zupełnie coś innego. Pełno sampli, mocniejsze uderzenie, super brzmienia. Do tego te teledyski, które po prostu były artystycznymi majstersztykami! Where it’s at, The new pollution czy Jack-Ass. Niesamowite!
Kolejne płyty pokazały jak nieszablonowym artystą jest Beck. Każda była jednak zupełnie inna niż poprzednia (co słychać na playliście przygotowanej dla Was przeze mnie). Wreszcie w tym roku wyszła najnowsza płyta Colors. Nie mogę się do niej jakoś przekonać mimo WSPANIAŁEGO teledysku do kawałka Up all night. Jest to popowa płyta, oczywiście jak na Becka przystało – około-popowa, bo znowu nie jest to coś typowego i mainstreamowego, ale jak dla mnie to nie to. Wolę jednak Becka z tamtych czasów kiedy było to coś ponad wszystko inne, coś przełomowego, coś trochę tylko mojego. Rozumiałem się wtedy z Beckiem dobrze.
Tutaj możecie zobaczyć sobie (jeśli jeszcze nie wyłączyliście tego bloga i jesteście ze mną) wybrane przeze mnie teledyski, dzięki obejrzeniu których dołączycie do elitarnego grona cool dzieciaków znających więcej niż jeden kawałek Becka. Na końcu cudowny wywiad przeprowadzony przez Thurstona Moora z Beckiem (!)
ZapiszZapisz